
W moim rodzinnym domu herbaty piło się sporo. Pamiętam z dzieciństwa czerwone pudełko herbaty Yunnan, które zawsze stało w kuchennej szafce. Pamiętam mały imbryczek pełen zaparzonych liści, czyli tzw. esencję, która stała przez cały dzień i jeśli ktoś miał ochotę na herbatę, wlewał jej odrobinę do szklanki i dolewał do tego wrzątku. Tak herbatę przyrządzało się w wielu domach, aż pojawił się wspaniały wynalazek – herbata w saszetce! Od tej pory wystarczyło zagotować wodę, wlać do szklanki, wrzucić torebkę i już – herbata gotowa. No więc w czym problem?
Każda herbata to po prostu suszone liście z krzewu herbacianego, a więc ta „sypana” nie powinna różnić się niczym od tej w saszetce, poza wygodą parzenia tej drugiej. Niestety w rzeczywistości jest zupełnie inaczej.
Herbaty liściaste dostępne w sklepach specjalistycznych możemy zobaczyć „gołym okiem”. Widzimy rozmiar i kolor liści, przed pandemią mogliśmy także ocenić ich zapach.
Herbaty zamkniętej w saszetce nie widać. No a jak nie widać, to chyba lepiej nie pić. W saszetkach są najgorszej jakości liście, te które nie nadają się do sprzedaży jako herbaty liściaste. Mają dużo pyłu, który osadza się nie tylko na kubku i ciężko później to odszorować. Osadza się on także w naszym przewodzie pokarmowym i powoduje zgagę lub ból żołądka.
Na szczęście nie wszystkie herbaty w saszetkach to samo zło. Czasem można dostać herbaty w niemalże przezroczystych, nawet jedwabnych torebeczkach, ale wtedy ich cena często dorównuje cenie herbaty liściastej ze sklepu specjalistycznego. Poza tym każda saszetka to dodatkowy odpad, więc jeśli dbamy o naszą planetę, najlepiej kupować herbaty liściaste i zaopatrzyć się w dobry, ergonomiczny zaparzacz, dzięki któremu w prosty sposób uzyskamy idealny napar bez fusów.
Dodaj odpowiedź Anuluj